Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gólny szacunek... Ale teraz zjawiają się tylko jakieś tam chemiki i materjalisty...
— Porządny chemik dwadzieścia razy więcej wart od każdego poety, wtrącił Bazarow.
— Tak? — odrzekł Paweł Piotrowicz i prawie, jakby dopiero budząc się właśnie ze snu, podniósł trochę brwi. — Więc pan zapewne nie uznajesz sztuki?
— Owszem, sztuką, którą uznaję, jest zarabiać pieniądze, lub gruntownie wytępić hemeroidy! — zawołał Bazarow z pogardliwym uśmieszkiem.
— Tak! tak! Raczyłeś pan zażartować. Więc wszystko w ten sposób odrzucasz? Ale, zgoda na to. Pan wierzysz przeto jedynie w naukę?
— Powiedziałem już panu, że w nic nie wierzę; cóż to jest zresztą nauka, nauka w ogólności? Są różne nauki, podobnie jak są różne rzemiosła i zawody, ale nauki w ogólności niema.
— Wybornie. Ale, czy i co do innych przyjętych w ludzkiem życiu zasad, na których nasz porządek społeczny się opiera, trzymasz się pan tego samego negatywnego kierunku?
— Cóżto, egzamin polityczny? — spytał Bazarow.
Paweł Piotrowicz lekko pobladł... Brat jego uznał za rzecz potrzebną wmieszać się do rozmowy.
— Pogawędzimy kiedyś z panem obszerniej o tym przedmiocie, kochany panie Eugenjuszu Wasyliczu; poznamy i wasze zdanie i swoje własne damy poznać. Ja ze swej strony jestem bardzo kontent, że pan zajmujesz się naukami przyrodniczemi. Słyszałem, że Liebig dokonał w ostatnich czasach znakomitych odkryć na polu ulepszenia roli. Możesz mi pan pomóc w mych pracach gospodarskich; może mi dacie jaką radę pożyteczną.