Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wam pociechę, — odezwał się nakoniec, — ale zdaje mi się, że niema jeszcze potrzeby śpieszyć się. Sam mówisz przecie, że mi lepiej.
— Lepiej, Eugenjuszu, lepiej, ale kto to wie, wszak wszystko w ręku Boga, a dopełniwszy powinności...
— Nie, ja zaczekam, — odparł Bazarow. — Podzielam twoje zdanie, że nastąpiła kryzys, a jeśli się mylimy, to i cóż? wszak kładą oleje święte i na konających.
— Zlituj się, Eugenjuszu...
— Zaczekam. A teraz chciałbym usnąć. Nie przeszkadzajcie mi.
I ułożył znów głowę, jak przedtem, na poduszce, odwracając się ku ścianie. Starzec podniósł się, usiadł na krześle i podparłszy ręką brodę zaczął gryść palce.
Odgłos nadjeżdżającego ekwipażu na resorach, odgłos tak charakterystyczny w ciszy wiejskiej, uderzył niespodzianie jego słuch. Coraz to bliżej mknęły lekkie koła; słychać już było parskanie koni... Wasil Iwanowicz zerwał się i pobiegł ku oknu. Na jego podwórze wjeżdżała kareta zaprzężona w cztery konie. Nie zdając sobie sprawy, coby to mogło znaczyć, w porywie jakiejś bezmyślnej radości wybiegł na ganek... Lokaj w liberji otwierał drzwiczki karety; wysiadła z niej dama zasłonięta czarnym woalem i w czarnej mantyli...
— Jestem Odincowa, — rzekła. — Czy Eugenjusz Wasiljicz żyje jeszcze? Pan jesteś jego ojcem? Przywiozłam z sobą doktora.
— Niech was Bóg błogosławi za to dobrodziejstwo! — zawołał Wasil Iwanowicz, a pochwyciwszy jej rękę przycisnął ją z drżeniem do ust, kiedy tym-