Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc jakże naprawdę sądzisz? — rzekł, — czy kryzys już przeszła, czy dopiero nadchodzi?
— Widzę, że ci lepiej i to mnie cieszy, — odparł Wasil Iwanowicz.
— No to i pięknie; cieszyć się zawsze dobrze. A do tej, o której ci mówiłem, pamiętasz? czy już posłałeś?
— Posłałem, a jakże!


∗             ∗

Zwrot ku lepszemu niedługo trwał. Ataki choroby wznowiły się. Wasil Iwanowicz siedział przy Bazarowie. Zdawało się, że jakaś szczególna udręka nie daje starcowi spokoju. Kilka razy zabierał się coś mówić i słowa więzły mu w gardle.
— Eugenjuszu! — rzekł nakoniec, — synu mój, drogi, jedyny synu!
Ten niezwykły początek zadziwił Bazarowa... Odwrócił głowę i usiłując widocznie zrzucić z siebie brzemię gniotącego go ciężaru bezpamięci, rzekł:
— Co, mój ojcze?
— Eugenjuszu, — mówił dalej Wasil Iwanowicz i ukląkł przed Bazarowem, chociaż syn nie otwierał oczu i nie mógł go widzieć. — Eugenjuszu, teraz ci lepiej i Bóg da, że przyjdziesz może do zdrowia; ale skorzystaj z czasu, spraw pociechę mnie i matce, spełnij powinność chrześcijanina! Przykro mi mówić ci o tem, przykro strasznie, ale to rzecz jeszcze straszniejsza... Wszak to na wieki, Eugenjuszu... Pomyśl tylko...
Głos starca załamał się, a po twarzy jego syna, chociaż nie otwierał oczu, przeniknęło coś dziwnego.
— Ja nie odmawiam, jeżeli to może przynieść