Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Któż jej nie ceni? — spytał Arkadjusz, a sam pomyślał: „Co po niej?“
„Co po niej?“ przyszło na myśl i Katji.
Młody człowiek uśmiechnął się i zbliżywszy się trochę do Katji, szepnął:
— Wyznajcie, że się jej boicie trochę.
— Kogo?
— Jej, — znacząco powtórzył Arkadjusz.
— A wy? — z kolei zapytała Katja.
— I... ja; uważajcie, że powiedziałem: i ja.
Katja pogroziła mu palcem.
— To mnie dziwi, — rzekła; — siostra nigdy nie była tak uprzejma dla was, jak właśnie teraz, daleko bardziej niż za pierwszym przyjazdem.
— Czy tak?
— A wy nie zauważyliście tego? was to nie cieszy?
Arkadjusz się zamyślił.
— Czemże zasłużyć mogłem na życzliwość Anny Siergiejewny... czy nie tem czasem, iż jej przywiozłem listy waszej matki?
— I tem i jeszcze dla innych przyczyn, których nie wymienię.
— A to dlaczego?
— Nie wymienię.
— O! ja wiem: jesteście bardzo uparci.
— Jestem uparta.
— I macie ostry zmysł spostrzegawczy.
Katja popatrzyła z boku na Arkadjusza.
— Może was to gniewa? O czem myślicie?
— Myślę o tem, skąd mogliście nabyć tej spostrzegawczości, którą w istocie w sobie macie. Jesteście tak trwożliwi, niedowierzający, od wszystkich stronicie...