Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak.
Bazarow wstał i podszedł ku oknu.
— I chcielibyście znać przyczynę tej skrytości, chcielibyście wiedzieć, co się we mnie dzieje?
— Tak, — powtórzyła Odincowa, z jakimś niewytłumaczonym strachem.
— A nie rozgniewacie się?
— Nie.
— Nie? (Bazarow był odwrócony do niej tyłem). Wiedz pani tedy, że kocham was do głupoty, do niedorzeczności... Otóż czegoście się doczekali.
Anna Siergiejewna wyciągnęła obie ręce ku niemu, a Bazarow oparł czoło o szybę. Oddychał ciężko; widocznie drżał na całem ciele. Nie był to jednak dreszcz młodzieńczej nieśmiałości, nie był to słodki przestrach pierwszego wyznania; wstrząsała nim namiętność, namiętność silna i ciężka... podobna do gniewu, a kto wie, czy nie pokrewna mu... Odincowa przelękła się i żal się jej zrobiło.
— Eugenjuszu Wasiljicz, — rzekła, i mimowolna czułość zadźwięczała w jej głosie.
Szybko się odwrócił, objął ją pożerającym wzrokiem i uchwyciwszy jej obie ręce, niespodzianie przyciągnął ją do swojej piersi.
Nie odrazu zdołała wyswobodzić się z jego objęć; ale w mgnieniu oka stała już zdaleka w kącie pokoju i patrzyła stąd na Bazarowa. On rwał się ku niej...
— Nie zrozumieliście mnie, — szepnęła z nieudanem przerażeniem.
Zdawało się, że gdy on jeszcze krok postąpi, ona krzyknie.
Bazarow ugryzł się w usta i wyszedł.