Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XV.

— Zobaczymy, — do jakiego rzędu zwierząt ssących należy ta nowa figura, mówił na drugi dzień Bazarow do Arkadjusza, idąc z nim razem po schodach hotelu, w którym mieszkała Odincowa. — Mój nos węszy, że tu coś brzydkiego się święci.
— Nie rozumiem ciebie, — zawołał Arkadjusz. — Jakto? — Ty, ty, Bazarow trzymasz się tej ciasnej moralności, którą...
— Zabawny z ciebie dziwak! — przerwał mu obojętnie towarzysz. — Alboż nie wiesz, że w naszem narzeczu i dla naszych braci „brzydkie“ znaczy „właśnie „ładne“? Tak, tak. Czyż nie mówiłeś dzisiaj sam do mnie, że Odincowa wyszła dziwnie zamąż, chociaż podług mnie, w wyjściu zamąż za bogatego starca niema nic dziwnego, i owszem, jest to dobry interes. Nie wierzę plotkom miejskim; ale rad mniemam, jak mówi nasz wielce wykształcony gubernator, że jest w nich jakaś prawda.
Arkadjusz nie odpowiedział nic i zapukał do drzwi numeru. Młody służący w liberji wprowadził obu przyjaciół do pokoju umeblowanego niedbale, jak wszystkie izby w hotelach rosyjskich, ale przybranego kwiatami. Wkrótce ukazała się i Odincowa, w prostym stroju porannym. Przy świetle wiosennego słońca wydawała się młodszą niż była. Arkadjusz przedstawił jej Bazarowa i z potajemnem zadziwieniem spostrzegł, iż ten był, jakby zmieszany, gdy tymczasem Odincowa zachowała ten sam głęboki spokój, co wczoraj. I sam Bazarow zmiarkował, że się zmieszał, i to go zmartwiło. „Masz tobie! — pomyślał, — zląkłem się białogłowy!“ a rozsiadłszy się na krześle z niemniejszą sztuką, jak Sitnikow, zaczął rozmowę tonem