Strona:PL Turgeniew - Ojcowie i dzieci.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a ona patrzyła nań ze zdumieniem. Jej twarz atoli odzyskała wyraz pogodny, skoro usłyszała nazwisko Arkadjusza. Zapytała go, czy nie jest synem Mikołaja Piotrowicza.
— Jestem nim.
— Widziałam dwa razy w życiu waszego ojca i nasłuchałam się o nim wiele dobrego, ciągnęła dalej; — jestem bardzo rada, że mogę zrobić znajomość z wami.
W tejże chwili przyskoczył do niej jakiś adjutant i poprosił ją do kadryla. Zgodziła się na to.
— Czy pani tańczy? — Z szacunkiem zapytał Arkadjusz.
— Tańczę. Skądże pan wnosisz, że nie tańczę? Czyż sądzisz, że jestem za stara?
Zlitujcie się, jak można... Ale w takim razie pozwólcie, że ja was poproszę do polki-mazurki.
Odincowa uśmiechnęła się pobłażliwie.
— I owszem, — odezwała się i popatrzyła na Arkadjusza, niby to nie z góry, ale tak jak siostry zamężne patrzą na swych młodszych braci.
Miała ona rok dwudziesty dziewiąty, Arkadjusz atoli czuł się studencikiem, żakiem w jej obecności: Wtem zbliżył się do niej Mateusz Iljicz ze wspaniałą miną pełen komplementów. Arkadjusz usunął się na bok, ale nie przestawał jeszcze śledzić jej i w czasie kadryla nie spuszczał z niej oka. Rozmawiała z tancerzem równie bez przymusu jak z dygnitarzem, zlekka poruszała głową i oczami, a raz czy dwa razy uśmiechnęła się zcicha. Nos miała trochę za gruby, jak prawie wszystkie Rosjanki, i barwę skóry niedość czystą; mimo to Arkadjusz musiał wyznać przed sobą samym, że jeszcze nigdy i nigdzie nie spotkał tak