Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ła coś z chusteczki, dała mu, a następnie, przybliżywszy się, bez żadnej odrazy, świecąc radośnie czarnemi oczyma, pocałowała dziada trzykrotnie.
I w tej chwili, jak całowała się z żebrakiem, oczy jej spotkały spojrzenie Niechludowa. Zdało się, jakby chciała zapytać, „czy dobrze, że tak robię?“
— „Tak, tak, kochana, wszystko dobrze, kocham cię.“
Zeszły z przedsionka, i on podszedł ku nim. Nie chciał korzystać z obyczaju, ale, ot tak, chciał być bliżej.
— Aleluja — rzekła Matruna, chyląc głowę i uśmiechając się, z taką intonacyą, co wyraża, że oto dziś wszyscy równi.
I otarłszy usta zwiniętą w trąbkę chusteczką, wyciągnęła je ku niemu.
— Aleluja — rzekł Niechludow, całując ją.
Obejrzał się na Kasię. Zarumieniona w tej chwili, zbliżyła się ku niemu.
— Chrystus zmartwychwstał, Dymitrze Iwanowiczu.
— Zaiste zmartwychwstał — odpowiedział.
I ucałowali się dwa razy, i jakby pomyślawszy, czy jeszcze trzeba, i zdecydowawszy, że trzeba, pocałowali się po raz trzeci i uśmiechnęli oboje.
— Nie pójdziecie na probostwo? — zapytał Niechludow.
— Nie, my tu, Dymitrze Iwanowiczu, poczekamy — rzekła Kasia, wzdychając pełną piersią, jakby po spełnieniu jakiegoś niezwykłego obowiązku i patrząc mu prosto w oczy tem pokonem, dziewiczem, kochającem spojrzeniem.
W miłości pomiędzy mężczyzną i kobietą jest jedna chwila, gdy miłość ta dochodzi do swego zenitu, kiedy w niej niema nic świado-