Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypiła, obtarła usta i w wesołem usposobieniu, powtarzając słowa „będzie śmielej ”, poszła, uśmiechając się, za nadzorczynią.




XLV.

Niechludow już oddawna czekał w przedsionku.
Przyjechawszy do więzienia, zadzwonił u bramy i oddał dyżurnemu dozorcy pozwolenie prokuratora.
— Czego pan potrzebuje?
— Chcę się widzieć z aresztantką Masłową.
— Teraz nie można. Intendent zajęty.
— W biurze? — spytał Niechludow.
— Nie — w sali przyjęcia.
— Czyż dzisiaj przyjmuje?
— Nie — interesy służbowe.
— Kiedy się można będzie z intendentem zobaczyć?
— Jak wyjdzie, to się pan rozmówi. Teraz proszę poczekać.
Wyszedł ze drzwi bocznych feldfebel, obszyty galonami, z tłustą, świecącą twarzą, i przesiąkłymi dymem wąsami. I zwróciwszy się groźnie do dozorcy, spytał:
— Pocoś tu puścił. Do biura zaprowadź.
— Powiedziano mi, że intendent jest tu — rzekł Niechludow, dziwiąc się zaniepokojeniu feldfebla.
W tej chwili środkowe drzwi otwarły się i wyszedł spocony i rozgorączkowany Petrow.
— Popamięta — rzekł, zwracając się do feldfebla.
Feldfebel wskazał oczyma na Niechludowa