Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Byłżeby to bunt?! Bunt w obliczu nieprzyjaciela?
Prawica Publiusza spoczęła ruchem instynktowym na rękojeści miecza.
Ale nie... Armenia dostawiała zawsze karne legiony. Nauczył ją Awidyusz Kassyusz posłuszeństwa. Tych biedaków obezwładniło słońce. Niech widzą, że nietylko oni muszą znosić niewygody.
Zeskoczył z konia, zdjął z głowy szyszak, wyrwał z rąk najbliższego chorążego sztandar i krzyknąwszy: — Za mną, towarzysze! — brnął pieszo przez piasek.
Stłumiony szmer, idący od męża do męża, od oddziału do oddziału, odpowiedział na jego rozkaz.
Publiusz obejrzał się i pobladł. Nikt nie postępował za nim. Losy Rzymu ważyły się, a oni, ostatnia nadzieja, nie chcą oddać życia za jego chwałę.
Teraz podniósł i on ręce i zawołał głosem wielkim:
— O Jowiszu, Jowiszu!
Wtem stała się rzecz niezwykła. Jakby na komendę, padł cały legion na kolana i obcy Publiuszowi hymn wzbił się pod stropy niebieskie. Armeńczycy błagali kogoś w języku swojej ojczyzny o pomoc.
Publiusz słuchał. Nie do bogów Olimpu modliły się dzieci Azyi. O jego uszy obiły się już kiedyś dźwięki podobne. Taką pieśnią żegnają chrześcianie życie, gdy giną na arenie amfiteatru.
Tak, to chrześcianie. Nie mylił się. Imię „Chrystus“ wracało ciągle w hymnie.