Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ranku obudził i zdziwił: co go jeszcze wczoraj pociągało i rozgrzewało, zbladło dziś i wystygło, spłowiałe i spopielone. Nie smakowały mu najlepsze potrawy, do wina miał obrzydzenie, uśmiechnął się szydersko w objęciach pięknej kobiety, ziewał w teatrze, w cyrku, na odczytach retorów i wierszopisów.
Przez pewien czas łudził się, że to stępienie zmysłów jest tylko skutkiem chwilowego przesytu. Więc wycofał się z hulaszczego grona i oddal się w ręce lekarzów, wierząc, iż po wypoczynku wróci miłość do nawyknień całego życia.
Kiedy ani dłuższy pobyt w uroczej willi pod Neapolem, ani kąpiele morskie i ćwiczenia szermierskie nie roznieciły w jego krwi dawnej żądzy, rzucił się wprawdzie znów w wir uciech stolicy, lecz czynił to już bez przyjemności. Przebrał miarę — przesycił się na zawsze.
A razem z gasnącą nieopatrznością młodości odstępowało go i zdrowie. Męczyły go biesiady, nie znosił nocy bezsennych, płacił drogo za każdy wybryk. Coraz częściej przebywał w domu, powstrzymywany chorobą.
Więc wysączył już do dna kielich życia, nie zostawiwszy sobie na dalsze lata ani jednej kropelki...
Marek nie roztkliwiał się wcale nad swojem położeniem. Ze spokojem i obojętnością sceptyka patrzył po za siebie i przed siebie, szukając w przeszłości i przyszłości jakiejś zachęty do dalszego pobytu na ziemi.
Po za sobą widział hałaśliwe biesiady, strwo-