Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tym proszkiem, i będziesz wołał z Heraklitem: płaczcie, albowiem wszystko jest głupstwem i nicością. W mowie twojej słyszę znużenie kilku nocy bezsennych. Wyśpij się dobrze, a zasmakujesz znów w słodkiej mądrości boskiego Epikura.
Marek milczał.
Nie był to już ów nieopatrzny młodzieniec, który odpowiadał na każde słowo poważniejsze pustym śmiechem. Jakiś głęboki ból, czy zawód przeszedł po jego gładkiej twarzy i zostawił ślady swoje naokoło ust i pod oczami.
Skrzyżowawszy ramiona na piersiach, przypatrywał się obojętnie licytacyi. Nie zbliżył się nawet do stołów, chociaż zwiedzanie wystaw starożytności należało dawniej do jego rozrywek ulubionych.
— Dwakroć pięćdziesiąt! Kto da więcej? — wołał podkomorzy.
— Cena jeszcze możliwa — zauważył Mucyusz. — Kup, Marku, bo sprzęt ten godzien zaprawdę twoich zbiorów.
— Nie dla Kwintylia takie zbytki — odparł Marek. — Dziś stać tylko handlarzy i złodziejów na stoły cytrusowe.
Uważnie spojrzał Mucyusz na niego.
— To już nie znużenie kilku nocy bezsennych — wyrzekł. — Ty mówisz o zbytkach, ty? Któż drugi w całem cesarstwie mógłby zakupić cały pałac imperatorów, nie zmieniając trybu życia?
— Mówisz o milionach mojej żony...
— Mówię o milionach męża Liwii Fabii...
— Powinieneś wiedzieć, że prawo broni mająt-