Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i Egipcyanie; niewolnicy torowali pięściami drogę dla zbogaconych celników i poborców. Mnóstwo kobiet z ludu okrążało stoły i dotykało brudnemi palcami szat cesarzowej.
— Oto wezgłowie, na którem spoczywał boski Trajan w przeddzień śmierci — wołał podkomorzy cesarski, pełniący służbę komornika. — Dziesięć tysięcy sesterców! Kto da więcej?
Głośny śmiech odpowiedział na tę cenę.
— Nie warte asa — odezwał się ktoś w tłumie. — Boski Trajan sypiał na sianie, jak żebrak.
— Kto da więcej? — powtórzył podkomorzy.
— Sto tysięcy! — zawołał głos dźwięczny i do stołu zbliżył się senator Maryusz Pomponiusz, były pretor cudzoziemców.
— Sto tysięcy! Czy nikt nie da więcej? — zapytał podkomorzy.
— I pięć! — wtrącił jakiś gruby poborca.
— Jeszcze pięć! dodał drugi.
— Piętnaście!
— Dwadzieścia!
Liczba rosła szybko, podbijana przez dorobkiewiczów. Wezgłowie Trajana poszło za trzykroć.
— Chcą się przypodobać imperatorowi — szeptano wokoło. — Pragną przykryć purpurą rycerską podłość całego życia.
— Oto miecz boskiego Tytusa — odezwał się znów podkomorzy. — Wielki imperator otrzymał go w darze od zgromionej Judei. Dwadzieścia tysięcy sesterców! Kto da więcej?
I podniosł do góry broń, wysadzoną drogiemi kamieniami.