Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miony tak straszliwie, jak jego pradziad Warus w lasach teutoburskich.
Pokonała go nie sztuka Serwiusza, lecz pycha rzymska, lekceważąca barbarzyńców. Gdyby nie był pominął przestróg, których mu koloniści i kupcy, osiedleni w kraju Kwadów nie szczędzili, byłby zgromadził w obozie większe siły, pościągał na jedno miejsce wszystkie wojska, rozrzucone wzdłuż granicy. Piastował przecież godność nadzwyczajnego legata imperatora. Rozkazów jego słuchały trzy prowincye: Windelicya, Recya i Noricum.
Zawinił-że wobec ojczyzny, zgrzeszył-że lekkomyślnością lub brakiem rozwagi?... Sumienie wodza i żołnierza nie wyrzucało mu nic. Uczynił, co do niego należało, przytomny aż do chwili utraty świadomości.
Zwyciężyła go pycha rzymska, zaszczepiona w jego krwi przez wieki tryumfów wojennych, pospołu z gniewem bogów. Bo tylko zagniewane potęgi nadziemskie mogły spuścić na cesarstwo taką powódź, jakiej dzieje dotąd nie zapisały. Wszakże przeprawiały się przez Dunaj ludy, o których Publiusz nawet z powieści nie słyszał. I jak daleko jego oko mogło dosięgnąć, wszędzie falowały tłumy, ginące w szarej dali. Cała ziemia północna stanęła pod bronią, by strzaskać świętą Romę. Takiego najścia nie mógł nikt przewidzieć, bo nie znała go przeszłość.
Nie, nie zawinił... Każdy inny wódz byłby na jego miejscu tak samo postąpił.
Publiusz chciał się dźwignąć z kałuży skrzepłej krwi, która go ziębiła, ale jego nogi przykuwał do