Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pojutrze w Jurarum. Tam się złączymy i policzymy.
Zamilkł, czekając, czy który z naczelników kohort nie wtrąci jakiej uwagi. A kiedy się żaden z nich nie odezwał, bo wszyscy zdawali sobie dokładnie sprawę z położenia, w jakiem się znajdowali, rozkazał:
— Kohorta pierwsza wypadnie bramą wschodnią, druga zachodnią, reszta południową. Jazda oczyści przed nami pole — łucznicy i procownicy rozwiną się po bokach — szermierzów i włóczników ustawić w klin podwójny, bokiem szerszym do środka. — Starać się utrzymać szyk bojowy do ostatniej chwili. — Oddziały, oderwane od całości, niech się trzymają razem. — Mieć ciągle na uwadze, że się barbarzyńców zwycięża porządkiem i szybkością.
Skinął na trębaczów i dodał jeszcze:
— A teraz do widzenia, towarzysze, pojutrze w Jurarum, albo za kilka godzin w krainie cieniów.
Pożegnał podkomendnych przyjaznem spojrzeniem i zeszedł pierwszy z wieży.
Właśnie dochodzili Markomanowie do warowni...
Nagle, ku zdumieniu barbarzyńców, rozwarły się bramy i na karki ich wypadła jazda rzymska. Uderzenie było tak niespodziewane i tak gwałtowne, iż złamało odrazu w trzech miejscach żywy łańcuch, opasujący mury. Długie miecze konnych wykosiły w przeciągu kilkunastu minut szeroką drogę dla pieszych. Zanim się napastnicy pomiarkowali, co się stało, opróżnił się obóz bez przeszkody
Publiusz szedł ze swoim oddziałem ku połu-