Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stała się inna krzywda... Wszystkiego wiedzieć nie mogę.
— Troskliwe oko twoje dostrzeże każdą niesprawiedliwość, a prawe serce kocha każdą, choćby najdrobniejszą zasługę — odpowiedział legionista. — Wiedzą o tem wojownicy całego cesarstwa.
— Więc dlaczegóż rozmawiasz ze mną jak z obcym?... Obowiązkiem moim nagrodzić odwagę i gorliwość w służbie.
— Przebacz, wodzu, ale dusza moja nie pragnie zaszczytów tej ziemi.
Wyrzekłszy to, opuścił legionista głowę, jakby czekał w pokorze na wyrok.
Jego dusza nie pragnie zaszczytów tej ziemi?... Takie same słowa słyszał Publiusz już gdzieś. Ale gdzie, kiedy?
Zaszczytów, dostatków i rozkoszy tej ziemi pożądają wszyscy śmiertelnicy, widząc w ich osiągnięciu jedyny, najwyższy cel życia. Ubodzy zazdroszczą bogatym, słabi mocnym, nieuznani sławnym, słudzy panom. Tak było zawsze i będzie do wygaśnięcia rodu ludzkiego. Od czasu tylko do czasu wznosi się jakiś mędrzec lub bohater ponad zwykłe pragnienia człowieka.
Kto nauczył tego prostego żołnierza mowy tak dumnej, żeby się jej żaden Kwintyliusz, Korneliusz lub Klaudyusz nie powstydził? Byłżeby on uczniem Epikteta?
Publiusz przypatrywał się legioniście ze zdumieniem. Nagle błysnęły jego oczy groźbą... Przypomniał sobie, gdzie słyszał takie same słowa. To oni, ci nienawistni mu chrześcianie, ci przewrotni sekcia-