Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boski imperator rozdziela oznaki swojej łaski zasłużeńszym odemnie.
— Znam legionistów nie tak walecznych, jak Rufiusz, a mimo to ozdobionych naramiennikami i portretem imperatora. Nie przypominam sobie, żebyś się kiedy upomniał o należną twojej odwadze nagrodę. Dla czego?
Żołnierz milczał zakłopotany.
— Pyta cię twój wódz — nalegał Publiusz.
— Służąc uczciwie sztandarowi, któremu zaprzysiągłem wierność, pełnię tylko obowiązek — mruknął wojak.
— Mówisz jak patrycyusz, ale i patrycyusza boli brak uznania. Obowiązek bez nagrody jest ciężarem zbyt wielkim dla sił śmiertelnika. Zgłosisz się jutro do pretoryum po naramiennik walecznych.
— Ty rozkazałeś, wodzu — odparł legionista głosem tak obojętnym, że się Publiusz zdziwił.
Wziąwszy z muru pochodnię, oświecił jej płomieniem twarz wojownika i wpatrzył się w nią bystro.
— Nie przypominam sobie także — odezwał się po chwili — ażebyś brał kiedykolwiek udział w buntach obozowych, a tylko krnąbnych nie cieszy uznanie wodza. Dla czego nie dziękujesz?
Żołnierz, który pobladł lekko pod badawczem spojrzeniem Publiusza, wahał się znów z odpowiedzią.
— Pyta cię Kwintyliusz, przyjaciel walecznego żołnierza — wyrzekł Publiusz po krótkiem milczeniu. — Może cię setnik niesłusznie znieważył, może