Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XII.

Publiusz stał na najwyższem piętrze głównej wieży Obozu Batawów i patrzył przez okno strażnicze na północ.
U jego stóp, na dole, w domkach żołnierskich panowała cisza spoczynku. Wojownicy, odmówiwszy wieczorną modlitwę, ułożyli się do snu bez troski o jutro niepewne.
To niepewne jutro wisiało nad obozem od początku wiosny. Codziennie przybywał z kraju Germanów jakiś kolonista lub kupiec rzymski, uchodzący przed groźbą rychłej wojny. Ale minął kwiecień i maj i czerwiec miał się ku końcowi, a po drugiej stronie Dunaju nie błysnęła ani jedna włócznia.
Daremnie zapuszczali się śmielsi ochotnicy w głąb Kwadyi. Nie napotkawszy nigdzie zbrojnych hufców, wracali z wiadomościami uspakajającemi; barbarzyńcy albo wyruszyli przeciw któremu z ple-