Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieścia mil wokoło wszystkich dróg, ścieżek i przesmyków, broniąc ziemi Serwiusza przed ciekawością rzymską. Kilku śmielszych szpiegów odpokutowało już na gałęzi za odwagę. Poznano ich pod przebraniem wędrownych kupców i powieszono bez sądu.
Kilkakrotnie usiłowała Mucya zbliżyć się do rękodzielników, pochwyconych jeszcze przez ojca Serwiusza w pogranicznych prowincyach cesarstwa. Część ich mieszkała w lasach we własnych zagrodach, zajęta wyrabianiem sprzętów domowych i gospodarskich, tarczy i włóczni.
Nikt nie strzegł tych byłych obywateli rzymskich. Zwycięzca pozbawił ich wprawdzie wolności, zamieniwszy ich na swoich poddanych, na t. zw. litów, ale nie skrępował ich ruchów. Pracowali oni na swobodzie, płacąc tylko panu czynsz w zbożu, gdy byli rolnikami, lub pod postacią innych wytworów, stosownie do rzemiosła, jakie wykonywali.
Porozumienie się z tymi pół-niewolnikami nie przedstawiałoby żadnych trudności, gdyby się stary Wunibald nie był przypiął do śladów Mucyi z uporem cienia. Całemi godzinami stał za nią, oparty o drzewo, lub postępował obok niej. Tak mu Serwiusz nakazał.
Już Mucya straciła nadzieję wydostania się choćby na kilka chwil z pod opieki niewygodnego stróża, kiedy jej wypadek pomógł.
Pewnego wieczora, gdy zbliżali się właśnie do osady, zamieszkanej przez litów i wolnych Germanów, zaczęły się nagle konie niepokoić. Psy, naje-