Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/007

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ści legionów, a biada temu — tu podniósł głos — ktoby się ośmielił woli mojej sprzeciwić...
Zamilkł i obrzucił koło spojrzeniem wyzywającem, jakby czekał na odpowiedź. Ani jedne usta nie poruszyły się. Willibald przygryzał wargę, opuściwszy głowę.
Po chwili zaczął znów Serwiusz.
— Szlachetny Rudlib zabierze swoją drużynę i przebiegnie sioła, poddane mojemu rozkazowi. Wszyscy wolni mężowie, zdolni do noszenia broni, mają się stawić w mojej stolicy przed następną pełnią księżyca. Gdyby się który z nich ociągał, każecie go powiesić jako zdrajcę, bez odwołania się do mojego sądu. Najdalej za miesiąc czekam was z powrotem.
— Stanie się podług waszego rozkazu, książę — wyrzekł Rudlib i wycofał się natychmiast z koła.
— A wy, szlachetni panowie — mówił Serwiusz do reszty naczelników — tracicie z dniem dzisiejszym na czas pewien władzę nad swojemi drużynami. Moi setnicy nagną waszych ludzi do karności legionów, was zaś nauczę ja sam sztuki słuchania i rozkazywania. Herman!
W pełnym galopie nadbiegł stary setnik.
— Wy rozkazaliście, książę — mruknął.
— Podzielisz drużyny szlachetnych panów na dwadzieścia oddziałów, do każdego z nich dołączysz po stu naszych ludzi, jednego setnika i dwóch podsetników i będziesz się starał, żebym po miesiącu mógł pochwalić owoce twoich trudów. Mianuję cię naczelnikiem obozu.