Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych oczu śledziły chciwie ich ruch. Olbrzym przegrał. Zaklął i odpiąwszy miecz, cisnął go przed siebie.
— Ostatni mój dobytek — wyrzekł. — Rzucaj!
Po chwili przeszła broń na stronę towarzysza Willibalda.
Przy ognisku zapanowała cisza. Olbrzym, zwinąwszy pięści, patrzył ponuro na stos pieniędzy i przedmiotów, nagromadzonych przed szczęśliwym graczem. Ważąc coś stanowczego w myśli, oddychał ciężko.
— Odegrasz się jutro, Sygarze — odezwał się po jakimś czasie trzeci Markomanin.
Ale olbrzym zawołał:
— Do jutra strawiłaby mnie złość. Albo odegram się natychmiast, albo Winfryd wprzęże mnie razem z wołem do sochy, lub uczyni ze mną co zechce. Stawiam siebie za wszystko, co mi zabrałeś. Rzucaj!
Winfryd ociągał się.
— Ty wiesz, Sygarze — mówił — że słowo męża znaczy tyle, co przysięga, co wyrok starszych plemienia. Pamiętaj, że w zagrodzie czekają na ciebie żona i dzieci.
Sygar żachnął się.
— Rzucaj, kiedy mówię! — zawarczał. — Nie od ciebie będę się uczył poszanowania danego słowa.
— Upamiętaj się...
— Rzucaj! — krzyknął olbrzym.
Woli jego stało się zadość. Kości znowu zawirowały i Sygar przegrał wolność.
Długo patrzył osłupiałym wzrokiem na złowrogą liczbę, która go swobody pozbawiła, blady, nie-