Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącem ją do korzystania z gościnności zbuntowanego prefekta legionów.
Smutek Mucyi odkrył Serwiuszowi nową stronę potęgi Rzymu. Rozumiał teraz doskonale siłę olbrzymiego ciała państwowego, którego poszczególne członki czuły się częściami całości jeszcze wtedy, kiedy je obcięto, wzgardziwszy niemi.
I przypomniał sobie Serwiusz słowa Publiusza. Być może, iż ten zniewieściały naród, lekkomyślny w szczęściu, podźwignie się z upadku, gdy ujrzy nad sobą prawdziwe niebezpieczeństwo. Tylekroć już zdawało się, że cesarstwo ulegnie zemście zwyciężonych, a ono zdeptało ostatecznie zawsze najzuchwalszych wrogów.
Serwiusz podniósł ruchem energicznym glowę, chylącą się pod brzemieniem ciężkich myśli. On nie powinien się poddawać zwątpieniu, które usiłowało osłabić jego wolę. Jego obowiązkiem wierzyć w siebie i w siłę zjednoczonej Germanii.
Wyprostował się na koniu i zmarszczył brwi. Znał przecież Rzym. Nie obcą mu była jego sztuka wojenna i jego niemoc.
Już zbliżał się do skraju lasu, kiedy do jego ucha przypłynął na cichych skrzydłach nocy niewyraźny, daleki jeszcze odgłos rogów. Nie był to zwykły sygnał myśliwski. Jacyś żołnierze nadciągali, przygrywając sobie po drodze marsza wojennego. Serwiusz, poznawszy dźwięki pieśni rzymskiej, wyrzekł do Mucyi:
— Wracaj sama do domu. Już ci teraz nic nie grozi.