Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niepokoiły. On nauczył się cenić w chwilach groźnych wartość każdej godziny, a jego ziomkowie trwonili nieopatrznie tygodnie. Zdołaż on nagiąć samowolnych naczelników rodów do posłuszeństwa obozowego, potrafiż zlepić z ich luźnych hufców zwartą całość, któraby mogła stawić czoło wojsku imperatora?
Pogrążony w głębokiej zadumie, wsiadł Serwiusz na konia. Kiedy go za bramą dworca owiała cisza nadchodzącego wieczoru, spojrzał w górę, w niebo i wyrzekł zcicha:
— Nieznany Boże, który patrzysz na bezprawie Romy, pomóż mi dokonać czynu zuchwałego. Bo zuchwałe jest moje przedsięwzięcie...
Dojechawszy do lasu, zadął w róg myśliwski Ponure dźwięki zatoczyły szerokie koło, podawane drzewu przez drzewo.
Kiedy się ostatnie echa rozpłynęły w przestrzeni, pochylił Serwiusz głowę i nasłuchiwał. Nikt mu nie odpowiadał.
Wówczas świsnął na konia i popędził galopem.
Ilekroć mijał jaką ścieżkę, wydeptaną przez jego poddanych, mieszkających w zagrodach, rozrzuconych w boru, powtarzał sygnał. Przebiegł już milę, kiedy pochwycił nareszcie niespokojnem uchem słaby odgłos drugiego rogu.
Odetchnął i zwolnił kroku.
Znalazł Mucyę w miejscu, w którem wykarczowany las odkrył widok na południe. Siedziała na pniu ściętego dębu, zapatrzona w ciemną wstęgę