Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia mojego potrzebowała. Nie sądziłem, że przyjdzie mi tak rychło stanąć w twojej obronie.
— A ja nie sądziłam, że będą ci wdzięczną za czyn odważny — odpowiedziała Mucya, wychodząc z wozu. — Śmierć nie była mi nigdy straszną, ale zniewaga jest silniejszą od mojej woli. Nie jestem jeszcze godną imienia chrześcianki.
— Dopóki chrześcianie będą tylko cierpliwi — mówił Serwiusz — dopóty nie zburzą istniejącego porządku, jak zamierzają. Nie bierne bohaterstwo, lecz czynne zniewala ludzi do szacunku. Jeżeli słowa moje obrażają twoją wiarę, przebacz; ale mówię jak żołnierz, który nie rozumie porażki bez zaciętej obrony. Nie służy skutecznie swojej sprawie, kto zamknąwszy oczy, biegnie w ciemności śmierci. I mnie godzina ostatnia nie przeraża, chociażby dlatego, że mi ciągle grozi, ale uległbym tylko przemocy, konieczności.
— Królestwo nasze nie jest z tej ziemi — wyrzekła Mucya.
— Wiem, że tak uczą wasi kapłani, starałem się bowiem poznać zasady wiary mojej narzeczonej, lecz o tem będziemy mówili później, gdy spoczniemy pod dachem Radboda. Teraz ogrzej skostniałe członki przy ognisku i posil się, abyś nabrała sił do dalszych niewygód. Nieraz jeszcze zajdzie słońce, zanim staniemy na miejscu.
W godzinę potem ruszyli rokoszanie w drogę. Przodem, otoczony starszyzną, jechał Serwiusz, pogrążony w milczeniu. Od czasu tylko do czasu, gdy należało zmienić kierunek, wydawał krótkie rozkazy, które wykonywano natychmiast. Znał on pas gra-