Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od owej chwili straszliwej minęły dwa tygodnie. Pierwszego dnia niósł ją koń Hermana z takim pośpiechem, że nie było czasu na pytania. I później, gdy ją ułożono w wozie podróżnym obok Tusneldy, nie zbliżył się Serwiusz do niej. Orszak leciał bez wytchnienia drogą cesarską, potem piął się po górach, wisząc nad przepaściami, lub spadał w doliny, a ciągle dalej a dalej. Dopiero na kilka mil przed granicą ustała szalona jazda.
Mucya była tak znużona, że zasnąwszy w pobliżu Obozu Batawów, obudziła się nazajutrz około południa.
Przetarszy oczy, szukała Tusneldy, z którą ją wspólna niedola ściśle złączyła. Razem szły na Pole Hańby, razem uciekały, otulając się i gawędząc, gdy wóz zwolnił biegu.
Zamiast białej twarzy Tusneldy, spostrzegła obok siebie szronem pokrytą brodę wojaka, którego Serwiusz postawił na straży przy śpiącej.
Germanin uśmiechnął się życzliwie i świsnął. Na znak ten podniosły się od jednego z ognisk dwie postacie.
— Witam cię na wolnej ziemi Germanów! — wołał Serwiusz zdaleka.
A kiedy Mucya wyciągnęła do niego ręce, ściskał je serdecznie i mówił:
— Temu trzy tygodnie, w amfiteatrze stolicy, ślubowały sobie nasze dusze przyjaźń, chociaż twoja tego nie zauważyła. Patrząc na ciebie w obliczu okrutnej zabawki ludu rzymskiego, przysiągłem sobie, że będę ci bratem, gdybyś kiedykolwiek ramie-