Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oprzytomniał, dobiegali wrzekomi legioniści już do bramy.
— Do obozu pretoryanów! — krzyknął setnik.
Zrobił się w pobliżu Pola Hańby ruch. Pachołkowie klęli, zbierając rannych i zabitych, widzowie uciekali na wszyskie strony, roznosząc po mieście wieść niezwykłą.
Stała się rzecz niesłychana... W jasny dzień, w pobliżu obozu pretoryanów, ośmielił się jakiś zuchwalec targnąć na wyrok potężnego Rzymu...
Miasto miast zawrzało.
— Ścigać, ścigać! — rozlegało się po ulicach.
W pół godziny potem pędził oddział konnych pretoryanów drogą Flamińską z rozkazem dostawienia żywcem szalonych śmiałków. Ale Serwiusza i jego towarzyszów niosły ogiery kapadockie, które szły jak burza, dotykając zaledwo kopytami ziemi.
Około południa wróciła pogoń z pustemi rękami.
Publiusz spożywał właśnie śniadanie, kiedy mu służba doniosła o niezwykłym wypadku. Domyśliwszy się odrazu sprawcy zamachu, udał się do mieszkania gościa. Tu znalazł w pokoju sypialnym Serwiusza na stole tabliczkę woskową. Podjął ją i czytał: „Ponieważ nie znalazłem w Rzymie litości, przeto zmiłowałem się sam nad sobą. Zabieram oprócz Tusneldy i twoją Mucyę, którą odnajdziesz w dworcu Radboda, gdy zrozumiesz, że miłość takiej, jak ona kobiety, jest więcej warta od waszej zwiędłej cnoty obywatelskiej. Gdybyśmy się mieli spotkać na polu bitwy, co niezawodnie wkrótce nastąpi,