Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krata spędził młodość w obozie, żył jak niewolnik, skąpy dla siebie, a hojny dla ubogich. Na twardem posłaniu sypiał, proste potrawy jadał, biesiad unikał, teatry omijał, pracował od świtu do ciemnej nocy.
Rzym znał dokładnie zwyczaje i obyczaje swoich magnatów, a nie słyszał nigdy, żeby Publiusz brał udział w orgiach rówieśników.
Nie, ten patrycyusz nie cofnie się przed czynem obywatelskim. W nim odżyły tradycye starego Rzymu.
Z powstrzymywanym oddechem wytężał tłum wzrok w stronę bramy pałacu. Sąd odbywał się już od godziny. Powinien się niebawem skończyć, tylko bowiem dwie sprawy zapisano na tablicy.
Na najwyższym stopniu wschodów marmurowych ukazało się dwóch woźnych rządowych. Podnieśli do góry topory, wzywając lud do ustąpienia. Jeden z nich nachylił się i szepnął słów kilka.
Szept ten popłynął nad morzem głów, jak lekki powiew, zapełniejąc rynek szumem stłumionym.
— Skazał ją na śmierć! — szło z ust do ust.
Przestrach był pierwszym skutkiem tej wiadomości. Tłum spoglądał po sobie, przerażony bohaterstwem patrycyusza, który zdeptał własne serce dla dobra państwa.
Żaden z zebranych nie byłby się zdobył na czyn tak niezwykły, wszyscy jednak razem odczuli jego wielkość i znaczenie. Czego jednostka nie pojmowała, to zrozumiała gromada.
Geniusz gasnącego Rzymu odezwał się w sa-