Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snych nie wciskałaby w ręce narzeczonego miecza kata, żadna nie przypominałaby mu okrutnego obowiązku,
Wszakże on, mąż hartowny, wypróbowany w boju, ugiął się pod ciężarem tego obowiązku. Kiedy szedł do karceresu Mamertyńskiego, drżał jak listek osiki i musiał przywołać na pomoc całą siłę woli żołnierskiej, aby nie dać z siebie widowiska motłochowi.
— O Mucyo, Mucyo — mówił głosem zdławionym — dlaczego odkrywasz przedemną bogactwa duszy swojej w chwili tak strasznej? Czy ty wiesz, że złożyłem w tobie wszystkie nadzieje mojego nazwiska i wszystkie pragnienia mojego serca? Oddawszy młodość na usługi ojczyzny, zarobiłem sobie na miłość takiej, jak ty, kobiety. Ty jedna byłabyś mi ukochaną, najdroższą towarzyszką, nagrodą za długie lata poniewierki obozowej, wierną przyjaciółką wśród otoczenia, którego szanować nie mogę. Z ciebie wyszedłby nowy ród, godny twoich i moich przodków. Kocham ciebie, Mucyo! Bez twojego głosu zamilkną dla mnie ptaki pól i lasów, bez twoich oczu zgaśnie dla mnie słońce, bez twojego widoku zblednie krasa ziemi. Wyrzecz się tego przesądu niewolników, wyrzecz się, najdroższa, i bądź mi żoną i kochanką!
Objął ją ramieniem i tulił do siebie, całując jej oczy, włosy, usta.
— Wyrzecz się tego przesądu — prosił. — Prawo żąda tak mało... Złożysz ofiarę na ołtarzu Romy i wrócisz do mnie... Powiedz, że się zgadzasz... powiedz...