Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wówczas padli chrześcianie na kolana i zanosili do Boga modły gorące. Trzech tylko gladyatorów nie chciało się poddać rozkazowi kapłana. Dobywszy mieczów, stanęli przed wejściami do kaplicy.
Serwiusz tulił Tusneldę do piersi, szepcąc jej słowa tkliwe. Tak był nią zajęty, że nie zwracał uwagi na zgiełk, jaki ich otaczał. Dopiero, kiedy tuż obok niego rozbrzmiał głośny szczęk oręża i odezwały się klątwy walczących ludzi, podniósł głowę i przyłożył instynktowym ruchem żołnierza prawicę do miecza.
Gladyatorowie, zamknąwszy ciałami swojemi wejścia, bronili się z rozpaczą straceńców. Cięcia szły tak gęsto, że widać było tylko jeden blask, migający z szybkością uchodzącego węża. Ale szczupłość miejsca krępowała ruchy szermierzów. Nie mogąc dosięgnąć przeciwników, którzy zagasili pochodnie, uderzali przed siebie w ciemną przestrzeń. Sami, oświetleni lampami kaplicy, stanowili cel wygodny.
Krótko trwała walka. Pachołkowie miejscy, zakryci tarczą mroków, podpełzli bez szelestu. Prawie równocześnie zwalili się z nóg wszyscy trzej gladyatorowie, ugodzeni śmiertelnie. Krew ich obryzgała ściany i ludzi.
Z okrzykiem: „Chrześcian lwom!“ wtargnęli żołnierze do kaplicy i rzucili się na chrześcian. Nikt się nie opierał. Wyznawcy nowej wiary podawali sami ręce w kajdany.
Ogromny, rudy drab pochwycił Mucyę za włosy, podnosząc ją z klęczek.