Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gła żyły wrzącym ukropem. Musiała użyć całej siły woli, aby zapanować nad wzruszeniem.
A ten pierścień nie był dla niej...
Tullia wcisnęła twarz w poduszkę lektyki. Nieznane jej dumie łzy gorące paliły jej powieki.
Gdy stanęła przed domem, była znów spokojna, jak zwykle. Tylko zmęczone oczy nie miały chłodnego blasku.
— Przyślij mi Trazybula — rozkazała wywoływaczowi, spocząwszy w sali przyjęć na sofie.
Nizki, tłusty, kosooki Greczyn wsunął się kocim krokiem i ucałowawszy koniec trzewika pani, czekał na zapytanie.
— Czy pamiętasz moją obietnicę? — odezwała się Tullia, przeszywając sługę spojrzeniem lodowatem.
Niewolnik pochylił głowę, przyłożywszy rękę do piersi.
— Będziesz wolnym, albo zgnijerz w więzieniu.
— Uczyniłem wszystko, co rozkazałaś, pani — mruknął Grek.
— Uczyniłeś zamało, bo nie mam dotąd wiadomości pewnych.
— Jutro, nocą, uda się Mucya Kornelia na nabożeństwo chrześcian do grobów podziemnych za bramą Appijską.
W oczach Tullii błysnęła radość.
— Czy to wiadomość pewna? — zapytała obojętnie, jak gdyby ją słowa niewolnika nic nie obchodziły.
— Stałem za drzewem pod murem w ogrodzie,