Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję. Wina mam dosyć, przynajmniej na tydzień.
— Zapomniałem, że biesiadowaliście wczoraj u młodszego cesarza. Obiecałeś mnie wprowadzić na dwór Werusa.
— Na taki zaszczyt trzeba zasłużyć — odpowiedział Marek.
— Wziąłeś za obietnicę sto tysięcy sesterców.
— Wezmę jeszcze więcej, ale tymczasem nie czas myśleć o zaspokojeniu twoich drobnych ambicyj; czeka cię bowiem daleka i długa droga.
— Mnie?
Fabiusz spojrzał zdumiony na zięcia.
— Nie mam zamiaru wyjeżdżać z Rzymu — mruknął.
— A jednak musisz to natychmiasz uczynić — wyrzekł Marek.
Fabiusz uśmiechnął się złośliwie.
— Wiem, że ci moja obecność zawadza — mówił — ale to nie powód do podróży. Zdawało ci się, że zaślubiając piętnastoletnią dziewczynę, będziesz mógł rozporządzać jej majątkiem, jak swoim. Okazało się jednak, że to dziecko potrafi bronić swojego posagu, zwłaszcza, gdy mu rada ojca pomaga. Rozumiem, że chciałbyś mnie wysłać za góry i morza.
— Sam uciekniesz, nie tylko za góry i morza, ale pod ziemię nawet — wyrzekł Marek, spoglądając urągliwie na teścia. — Zucha przy mnie nie udawaj! Tusnelda się znalazła...
Fabiusz zerwał się z sofy.
— A widzisz — śmiał się Marek. — Teraz kolej