Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cić. Pijani wyrzucali z siebie urywane zdania, podchmieleni wykrzykiwali swoje doktryny, najtrzeźwiejsi toczyli bój na języki. Słowa: liczba, dźwięk cztery żywioły, atomy, śmiech, nicość, próżność, płacz, idee, dusza, ciało, istota wszechrzeczy, głupstwo, rozkosz, szczęśliwość, bogactwo, ubóstwo, wolność, obojętność... unosiły się nad stołami z wrzaskiem spłoszonego ptactwa. Każdy chciał czego innego, drwiąc z teoryi przeciwnika. Ten i ów, gorętszego temperamentu, uniósł się na łożu, groził pięścią, wymyślał, wrzeszczał.
Wrzawa szynku zapełniała salę, a Lucyusz Werus, porzucony na poduszkach, dławił się ze śmiechu.
— Bawcie mnie, bawcie — wołał.
— Bawcie nas — wtórowali mu senatorowie.
— Worki, nadmuchane wiatrem pustych słów — odezwał się Marek.
— Hołota — mruczał Awidyusz Kassyusz.
Było w całem towarzystwie tylko czterech mężów, na których szczególne to widowisko nie działało rozweselająco: Publiusz i pretor Maryusz Pomponinsz spoglądali zgorszeni to na imperatora, to na filozofów, zachowujących się, jak pijany motłoch.
Odgadli oni zamiar Lucyusza Werusa.
Przesycony uciechami życia rozpustnik wymyślił sobie niezwykłą rozrywkę kosztem godności uczonych, sprowadzonych do Rzymu przez Marka Aureliusza. Zaprosił ich na biesiadę, upoił świadomie, poszczuł jednego na drugiego i podał ich na pośmiewisko nietylko senatorów, ale i służby. Jutro będzie sobie cała stolica opowiadała o nowym figlu