Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szyderski. Spojrzał na Marka Kwintyliusza porozumiewająco i kazał podać nowy dzban wina.
— Piję zdrowie dostojnych mędrców, którzy zaszczycili moją nudną biesiadę — zawołał. — Cześć wam, jasne słońca cesarstwa Antoninów! Blask wasz zagasił bogów i rozwidnił wszystkie tajemnice życia. Wyście zamordowali mieszkańców Olimpu językami, bo te stare niedołęgi nie były warte broni innej, wy rozproszyliście mroki strachów, które nas otaczały, wy daliście nam swobodę myśli i czynu: na cześć waszą piję!
Przyłożył puhar do ust, ale nie pił, spoglądając na filozofów.
Tylko Arystomedes i Pytyasz poszli za jego przykładem. Reszta filozofów mierzyła nieufnym wzrokiem ogromne naczynia. Stary falern zaczął już działać.
— Lękasz się marnego płynu — mówił Lucyusz Werus dalej, uśmiechając się ciągle. — Nie miałażby flozofia środków na siłę soku winnego? Ona taka mądra i potężna, ona wie i potrafi wszystko. Imperator na was czeka...
Wezwani tak wyraźnie do spełnienia puharu, pili filozofowie, cedząc wino przez zęby. Po żyłach ich krążyły już całe dzbany różnych mocnych trunków. Ten i ów oparł ociężałą głowę na poręczy.
Ale nie tego chciał Lucyusz Werus.
— Znużony mądrością Arystomedesa i Pytyasza — wyrzekł — których rady wykonywałem tak gorliwie, iż zaczynam się chwiać, jak spróchniałe drzewo, postanowiłem zmienić sposób życia. A do kogoż mam się udać po nowe wskazówki, jeśli nie do was, których głowy uginają się pod ciężarem wie-