Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Narzeczona Serwiusza jest warta, żeby się jej losem imperator zajął. Musi to być niewiasta wyjątkowo piękna i powabna.
Po ustach senatorów przewinął się uśmiech znaczący, a w oczach Serwiusza zamigotały błyski ponure. I on domyślił się przyczyny łaskawości cesarza. Kobieta tak wiernie kochana podrażniła ciekawość rozpustnika.
— Stanie się podług twojego rozkazu, boski imperatorze — mruknął prefekt miasta, rzucając Markowi spojrzenie pytające.
Wesoły pretor odpowiedział nieznacznem pochyleniem głowy, dając tem do poznania, że nie będzie krępował zabiegów prefekta.
Podnosząc do góry ogromny puhar murryński, napełniony stuletnim falernem, zawołał Lucyusz Werus:
— Na cześć twojej miłości, Serwiuszu!...
Przyłożył naczynie do ust i pił... Pił długo, z przerwami, krztusząc się, coraz czerwieńszy. Nabrzmiały mu żyły na czole i na szyi, a oczy stawały się coraz większe. Kiedy skończył, cisnął drogocenny puhar, chlubę skarbca cesarskiego, o mozaikową posadzkę i opadł na poduszki łoża.
— Pijcie! — zachęcał głosem, przerywanym czkawką.
Nadworny lekarz, stary Egipcyanin, który stał obok niego, pochylił się nad nim troskliwie.
— Głupiś! — mruknął Lucyusz Werus. — Nie takie miarki wychylałem. — Pijcie!
Nowy puhar krążył wokoło, a imperator spoglądał na swoich gości błędnym wzrokiem. Bezbrzeżna pogarda siadła na jego ustach.