Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zofowie, którzy otaczali ją od lat najwcześniejszych. On nie drwił, nie odzierał człowieka ze złudzeń, lecz wierzył i kochał.
— Nie ośmieliłabym się wątpić o prawdzie tego, co mówisz — odezwała się głosem wzruszonym — ale dlaczegóż pozwalacie się prześladować, skoro posiadacie już środki do obrony?
— Mówi przez ciebie samowola Rzymianki, przywykłej do gwałtu — wyrzekł Felix. — Nie ogniem i mieczem chcemy nakłonić do siebie świat, lecz siłą naszej prawdy. Grzechy przeszłości potrzebują widocznie ofiar, pokuty, kiedy nam tak nasz Bóg nakazał.
— A Rzym? Cóż stanie się z Rzymem? — zapytała Mucya.
— Rzym albo runie, jak tyle innych państw przeszłości, jeżeli nie stanie się rzecznikiem nowej prawdy, albo, przyjąwszy naszą wiarę, będzie dalej ogniskiem świata — odpowiedział Feliks.
— Rzym miałby runąć! — zawołała Mucya. — Możliweż to?
— Nie runęłyż wierzenia i zasady, na których wielkość swoją zbudował?! — zawołał Feliks. — Świątynie jego są puste, sądy wydają zapłacone wyroki, a w legionach służą prawie sami barbarzyńcy. Dawne cnoty rzymskie błąkają się jeszcze tu i owdzie, lecz są to już tylko upiory bezpowrotnie minionej przeszłości. Jeźli Rzym nie uwierzy w nową prawdę, upierając się przy starej, której sam nie szanuje, wówczas przejdą po nim inne, świeższe narody i zdepcą go, jak sprzęt niepotrzebay.
Mucya nie przeczyła. Słowa Felixa roznieciły