Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się niezwłocznie tylną furtką i ukryjcie się w ogrodach. Nie szukajcie dobrowolnego męczeństwa!
Wolno, jakby im nie groziło żadne niebezpieczeństwo, podnieśli się chrześcianie i opuszczali szopę w porządku, prowadzeni przez Minucya Felixa. Dopiero na dworze rozsypali się i znikli w ciemnościach nocy.
Kiedy się Mucya, otoczona swoją służbą, wydostała za mur, rozległ się głuchy łoskot. Pachołkowie miasta stukali do bramy.
— Otwórzcie w imieniu boskiego imperatora! — wołał głos donośny.
— Nie możemy wracać bramą Flamińską, pani — odezwał się jeden z gladyatorów Mucyi.
— Lękasz się? — zapytała Mucya.
— Nie o siebie, pani. Żołdactwo mogłoby ciebie znieważyć.
Łoskot powtórzył się... mocniejszy. Pachołkowie wyważali bramę.
Gladyator wziął Mucyę na ręce i pobiegł z nią nad rzekę.
Na drodze zamigotały światła — rozległy się nawoływania — szczęk broni. Pachołkowie, przekonawszy się, że szopa pusta, przetrząsali ogrody i zarośla.
Gladyator pędził brzegiem Tybru, potykając się o kamienie. Kroki jego przyśpieszała wrzawa, zbliżająca się w stronę rzeki.
Przeraźliwy krzyk niewieści rozdarł ciszę nocną. Żołnierze ujęli jakąś chrześciankę.
Gladyator odwrócił się w biegu i nakreślił powietrzu znak krzyża.