Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świątynie, które świeciły w dni uroczyste pustkami, mimo skarg i nawoływań kapłanów.
Tylko Rzym rządzący z imperatorem Markiem Aureliuszem na czele brał zwykle udział w obrzędach. Ale Mucya wiedziała, iż purpuraci nie stawali przed obliczem Jowiszów, Marsów, Dyan i Wener z wiarą w sercu i pobożną modlitwą na ustach. Czcili oni zewnętrznie, nie bogów, lecz tradycye, którym stolica świata zawdzięczała swoją wielkość, przekonani, że bez tej podstawy runie gmach, zbudowany przez cnoty wieków. Religia już tylko polityczna była dla Rzymian oświeconych wiarą praojców.
Inaczej Bóg chrześcian. Za niego znosili ludzie męczarnie tak okrutne, iż drobna ich część, przecierpiana w służbie Rzymu, wystarczyłaby do rozsławienia imienia bohatera. Cały świat wysławiał dotąd nazwisko Mucyusza Scewoli za to, że oddal jednę rękę ogniowi; a chrześcianie ginęli w płomieniach, chociaż ich od tak strasznej ofiary mogło odwołanie zabobonu uwolnić.
Więc tkwiła w tym wzgardzonym „przesądzie“ siła potężniejsza od życia i jego darów? Więc to, co chrześcianie zyskiwali przez śmierć, było lepsze od tego, co tracili?
Gdzież on, ten dziwny Bóg? Gdzie jego wyobrażenie?
Na drugim końcu szopy, w głębi, spostrzegła Mucya zwykły stół, a na nim, w otoczeniu kilku świec woskowych, czarny krucyfiks. — Nic więcej...
Ubogi był chrześcianin, jak jego świątynia wy-