Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mucyę mijali prawie sami nędzarze — rzemieślnicy, niewolnicy, żołnierze niższych stopni, gladyatorowie, przekupnie — same twarze smutne, uginające się pod brzemieniem życia. Ubóstwo, łachmany, rozpacz, głód, nieszczęście, wszelaka niedola napełniały szopę, padając na kolana przed bogiem, zakazanym przez imperatora i senat.
Widok motłochu nie usposabiał Mucyi życzliwie do „przesądu wschodniego.“ Wszakże była patrycyuszką, którą obyczaj wielu wieków bronił przed zetknięciem z nędzą, wyznaczając jej w teatrach, w cyrku, w świątyni nawet miejsce osobne, aby swej białej sukni nie walała o brud ubóstwa. Ją, Kornelię, odgraniczał nieprzebyty mur przywilejów społecznych i towarzyskich od szarego tłumu, który istniał na to tylko, by jej służył. Jeżeli się do niego zniżała, litując się nad poniewierką wydziedziczonych, to wiedziała, iż wyświadcza łaskę, za którą należy być wdzięcznym.
A tu, w świątyni chrześciańskiej, otaczały ją zewsząd istoty, któreby się nie odważyły do niej w żadnem innem miejscu zbliżyć, ocierały się o nią, potrącały ją, tłoczyły się wokoło niej, przyciskając ją do ściany.
Mucya nie miała pogardliwej dumy Tullii. Wychowana przez greckiego stoika, godziła się z łagodnemi rządami Marka Aureliusza, który opiekował się nawet niewolnikami. I ona nie znęcała się nad służbą, nie karała nigdy okrutnie, chętniej pobłażliwa niż sprawiedliwa, ale była to dobroć prawego serca, które nie znosi krzywdy słabego. O tem, żeby niewolnik, zrodzony w kajdanach, był jej ró-