Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Marek! — wyrzekła półgłosem. — Ty do proroka?
— Wysługuję się Liwii — odpowiedział wesoły pretor, witając się z prokonsulową. — Wysłała mnie, żebym się dowiedział od Aleksandra, jakie będzie nasze pożycie.
— Wszakże to pojutrze twój ślub?
— Zapominasz o obrzędzie, któremu twoja obecność ma dodać blasku. Będziesz?
— Muszę.
— I ja muszę, niestety.
— Już niestety?
— Ten drobkiewicz pokazuje mi rogi. Chciałbym się z tobą przed obrzędem zobaczyć...
— Będę jutro w amfiteatrze Flawiuszów.
— Po widowisku zajdź do mnie. Gdybyś zastała gości, nie zdziwi to nikogo, że krewna odwiedza w tak ważnej chwili krewnego. Przyjdziesz?
— Przyjdę. Dobrej wróżby ci życzę.
— Wolałbym złą — zaśmiał się pretor.
Przez całą drogę przetrawiała w sobie Tullia wyrocznię proroka, która przemówiła do jej dumy. I ona wierzyła, iż demonowie sprzyjają tylko odważnym, czynu zaś śmiałego nie lękała się córka wojowników. Miała gwałt i zabójstwo w krwi.
„Rzeczą mężnej niewiasty usunąć przeszkody, stojące na drodze jej szczęścia“. Demon Aleksandra czuł i radził, jak Rzymianin, przywykły do walki i zwycięstwa.
Wróciwszy do domu, udała się Tullia wprost do pracowni zmarłego męża i otworzywszy biust cerza Augusta, wydobyła z niego truciznę Lokusty.