Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjemności, trzymała się na uboczu, wypełniając sobie życie samotne zarządem domu. Ona to prowadziła gospodarstwo Tullii i miała dozór nad niewolnikami, biorąc osobiście udział w ich pracy.
Nie wszystko jednak ocaliła Mucya z walki z pojęciami i obyczajami swego czasu. Zatruta przez krytycyzm i sceptycyzm filozofii greckiej, szukała w sobie daremnie źródła owej żywej wiary, co składa w każdej ciężkiej chwili ręce do modlitwy. Wszystko, czego ją uczono, na co patrzyła, co słyszała, burzyło w niej cześć dla Jowiszów, Marsów, Merkurych, Junon i Wener, do których się jej prababki z ufnością zwracały.
Mucya nie wierzyła w bogów swoich przodków, wierzyć nie mogła w rozpustników, wiarołomców i krzwoprzysięzców. Ci mieszkańcy Olimpu, grzeszący po ludzku, gorsi od cnotliwego człowieka, odarci przez poetów i filozofów z powagi, mocy i świętości, ośmieszeni przez histryonów, budzili pogardę w patrycyuszce, dla której surowy obowiązek był prawem najwyższem.
Rzym zdobiły wprawdzie liczne, wspaniałe świątynie, ale w marmurowych portykach nie nabożni się gromadzili. Kto tylko należał do warstwy oświeconej, lub chciał uchodzić za wykształconego, ten lekceważył ofiary, składane przez kapłanów klaskających w teatrach pantominom. Miejscem schadzek i nocnych orgii były domy bogów.
Mucya nie mogła zrozumieć, dlaczego tych samych bogów czczono równocześnie urzędownie w świątyniach, a zohydzano w teatrach i na odczy-