Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

magając się wydania, czy odszukania jakiejś kobiety jego pokolenia... Trzeba być bezczelnym, żeby niepokoić prefektów i pretorów o jakąś Germankę. Małoż tych rudych krów rozszarpują dzikie bestye w naszych amfiteatrach? I do ciebie zgłaszał się podobno ów barbarzyniec. Nie byłbyś Rzymianinem, gdybyś jego śmiesznemu gniewowi dopomógł.
Prefekt słuchał uważnie, utkwiwszy badawczy wzrok w Fabiusza. Zrozumiał teraz, dlaczego mu pozwolono wygrać kosztowną wazę, poborca bowiem, opuściwszy głowę, rzucał z pod czoła płochliwe spojrzenia lisa, pochwyconego w sidła.
— I ja nie pochwalam zbytecznej pobłażliwości dla barbarzyńców — odezwał się, uśmiechnąwszy się do Marka. — Rzym zostanie dopóty Rzymem, dopóki będzie sąsiadów trzymał ręką żelazną.
— Ręką Mucyusza — zaśmiał się głos niewieści:
Senatorowie obejrzeli się zdziwieni.
Zajęci grą w kości, zapomnieli o Lidyi, która rozłożywszy się po obiedzie na sofie, ukrytej w klombie drzew palmowych, drzemała, spoczywając po nadmiernie użytym falernie. Teraz przebudziła się i ziewnąwszy szeroko, podniosła się z purpurowych poduszek.
— Ślicznieby ten wasz Rzym wyglądał — mówiła, zbliżając się do graczów — gdyby mu barbarzyńcy odmówili służby w legionach. Wojsko, prowadzone przez takich trybunów, jak Mucyusz, rozpędziłyby baby miotłami.
Mucyusz, który pił najwięcej, wytrzeszczył na heterę bezmyślne oczy. Spoglądał to na nią, to na swoje małe, chude ręce i mruczał: