Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kłótnię Jowisza i Junony, obnoszono cukry, ciasta i owoce.
Zaledwo się biesiadnicy podnieśli od stołu, przechodząc na dziedziniec, wpadło do sali kilku niewolników z miotłami i oczyścili posadzkę z walających się na niej kości, okruchów i obierzyn.
Panowie rozłożyli się na dziedzińcu na sofach i rozpoczęli grę w kości, krzepiąc się falernem.
— Pyszny Syryjczyk! — odezwał się Marek.
— Może tylko chytry — mówił prefekt miasta. — Było mu zamało.
— Nie widziałem jeszcze Greka lub Syryjczyka, któryby wzgardził pieniędzmi — zauważył Fabiusz.
— I Egipcyanina — wtrącił Mucyusz.
Fabiusz rzucił naokoło siebie niepewne spojrzenie.
Znajdował się on po raz pierwszy w towarzystwie tak arystokratycznem, jako gość w pośród gości, oprócz bowiem pretora cudzoziemców należeli wszyscy obecni senatorowie do starych rodów patrycyuszowskich. Każdy z nich miał po za sobą długi szereg antenatów, ozdobionych purpurą.
Były poborca ceł, syn wyzwoleńca egipskiego, chociaż przyswoił sobie, jako adwokat, formy wytworniejsze i przywykł do towarzystwa lepszego, nie pozostawał nigdy w bliższych stosunkach z niedobitkami patrycyatu, którzy odziedziczyli po przodkach wojownikach wstręt do kupiectwa. Nawet wtedy, kiedy ich marnotrawstwo zmuszało do zawierania małżeństw z córkami zbogaconych handlarzów, uważali się za pokrzywdzonych.
Z przyszłym teściem senatora rozmawiali go-