Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie kłamie, zawsze świeża i nowa, chociaż ludzkość słyszy jej głos ostrzegający od owych czasów, kiedy nasi waleczni i cnotliwi praojcowie mieszkali jeszcze w norach, jak zwierzęta. Hołd ci składa przesławny senator Mucyusz, nietyle cnotliwy i waleczny, ile jego przodkowie, ale zato znacznie od nich rozumniejszy, bo nie gnieździ się w dziurze pospołu z bydlętami, nie je papki z czarnej mąki, nie pije wody, nie kocha się w matronach, cuchnących oborą, i nie lęka się gniewu Olimpu, w który wierzy tak samo, jak ty w dalsze życie człowieka pod ziemią, w obłokach, w Hadesie...
— I, chociaż staje się z dniem każdym podobiejszym do ciebie, zaleca się mimo to do Lidyi — wtrącił Marek — do tej Lidyi, której ogień strawiłby muskuły germańskich gladyatorów.
Głośny śmiech zebranych dopełnił przemowy do kościotrupa.
Dwie tylko osoby nie brały udziału w powszechnem weselu. Pretor cudzoziemców gładził brodę, pochmurny, milczący; Lucyan uśmiechał się ironicznie.
Kiedy się goście nasycili przekąskami, wbiegło dziewięciu chłopców, niosących małe, okrągłe stoliki, które ustawili wzdłuż łóż.
— W złotym, marmurowym Rzymie Antoninów należy się panowanie piękności — odezwał się Marek, wskazując Lidyi łoże środkowe. — Maryusz Pomponiusz i prefekt miasta będą godną twoich wdzięków oprawą.
Dwóch szatnych odebrało od panów togi; dłu-