Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyliusz przed stu laty z wyprawy wojennej na Wschód; za polerowaną płytę stołu z drzewa cytrusowego można było nabyć majątek ziemski, cena zaś malowideł ściennych i staroświeckiej posadzki zapewniłaby człowiekowi skromnych potrzeb byt bez troski.
Tylko wielkie mnóstwo świeżych kwiatów, rozrzuconych na stole i na łożach, ożywiało ponury wygląd sali jadalnej Marka.
On sam, ubrany w miękkie suknie, blady, wyniszczony, z podbitemi oczyma, sprawiał na tem poważnem tle wrażenie obcego przybysza, zbłąkanego wypadkiem pośród pamiątek innych ludzi i innych czasów.
— Czy wszystko gotowe? — zapytał, zwracając się do ochmistrza dworu, który stał za nim z ręką, przyłożoną do piersi.
— Ty rozkazałeś, panie — odparł grecki niewolnik, pochylając głowę.
— Niech mi szatny poda togę, a ty zejdź do kuchni i powiedz Arystypowi, żeby sosu do głowy dzika nie zepsuł. Ostatnim razem dodał zawiele korzeni.
Kiedy się sługa oddalił, przeszedł pan do sali przyjęć i rzucił się na sofę.
Był zmęczony. Biesiadował wczoraj u imperatora Lucyusza Werusa i włóczył się następnie z kilku towarzyszami całą noc po mieście, szukając łatwych przygód. Gonili jakąś kobietę zakapturzoną, która przepadła gdzieś za bramą Appijską.
Marek, przypominając sobie szczegóły wyprawy, ziewał. Spał tylko kilka godzin, a ciepła ką-