Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odpowiedź godna Kwintyliusza — mówił pretor, dziękując za słowa uprzejme pochyleniem głowy.
Odsunął zasłonę i czekał, aż goście przejdą do pracowni. Tu wskazał na krzesła i zająwszy miejsce, wyrzekł:
— Rozkazuj, trybunie.
— Mój przyjaciel, Serwiusz Klaudyusz Kalpurniusz, znany ci niezawodnie z rozgłośnego nazwiska prefekt legionów, potrzebuje rady i pomocy twojej prawości, pretorze — mówił Publiusz. — Pragnąłbym bardzo, byś go przekonał, iż Rzym umie być sprawiedliwym i wdzięcznym.
Po ustach pretora przebiegł uśmiech ironiczny.
— Jeżeli to odemnie zależy... — mówił.
Zwrócił się twarzą do Serwiusza.
Germanin opowiadał szybko, wyrzucając z siebie zdania urywane, słowa gwałtowne, szorstkie wykrzykniki. Kipiał cały, panując z trudnością nad sobą.
Senator rzymski, oparłszy głowę na dłoni, słuchał na pozór obojętnie. Gdyby nie ponure błyski, które zapalały się od czasu do czasu w jego oczach, możnaby sądzić, iż go sprawa prefekta nic nie zajmuje.
Serwiusz nie krępował się wcale. Czując potrzebę wylania żalu, który go dławił, nie oszczędzał urzędników rzymskich. Mówił o gwałtach, dokonywanych w Germanii, o chciwości poborców i kolonistów.
Żołnierz zapomniał o względach ostrożności.