Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziwię się, że rząd pozwala na takie wybryki — szepnął Serwiusz do Publiusza.
Trybun wzruszył ramionami.
— Wszyscy cezarowie byli dla teatru i cyrku pobłażliwi — odpowiedział.
W komedyi Marulla ślęczał filozof nad pergaminami, a jego żona zabawiała się tymczasem z germańskim gladyatorem. Kiedy się zdradzony mąż dowiedział od błazna o wiarołomstwie żony, wówczas kazał niewolnikowi przynieść miecz. Ujrzawszy jednak jego błyszczące ostrze, rzucił broń i uciekł za scenę, żegnany burzą śmiechu i oklasków.
Po utworze Marulla nastąpiły jeszcze trzy inne w tym samym rodzaju. Wszędzie zdradzała żona męża, z którego drwiła razem z kochankiem, wszędzie był mąż niedołęgą, tchórzem, lub spólnikiem, płaconym za wstyd połowicy.
A zebrany w teatrze Rzym patrzał na te brudy i wył z radości, gdy histryon podkreślił mimiką jaki płaski, tłusty dwuznacznik. Bawili się wybornie senatorowie, zaśmiewały się kobiety, chichotały panienki, huczał motłoch, zajmujący piętro najwyższe.
Serwiusz oglądał się zdziwiony wokoło. On, barbarzyniec, syn nieprzebytych kniei, zabiłby każdego, ktoby śmiał na niewiastę jego rodu rzucić cień podejrzenia. W jego lasach nie wiedziano nic o wiarołomstwie żon, a jeśli zdarzyła się gdzie czasem taka potworna zbrodnia, to zacierano skrzętnie nawet wieść o niej, aby nie plamiła sławy sioła. A tu, w stolicy świata, tracono przytomność z zachwytu dla podłości...