Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bra nowina. Czy to prawda, że twój rachmistrz zaczyna być niewypłacalnym?
Śniada twarz Tullii pokryła się bladością.
— Marku! — szepnęła.
— Nie obrażaj się, proszę. Mnie trudne położenie ani dziwi, ani gorszy, bo przywykłem do niego; dziwi mnie tylko i gorszy, gdy kupcy mówią z lekceważeniem o podpisie Kornelii.
Pretor spojrzał uważnie na zachmurzoną twarz Tullii i mówił dalej głosem przyciszonym:
— Nie twoja wina, że nie możesz się obejść bez legionu niowolników, którzy cię oszukują i kradną, i nie ty zawiniłaś, iż nie znasz wartości pieniędzy. Tak cię wychowano. Ale świat nie patrzy oczami krewnego. Ty wiesz, że Rzym nienawidzi ubóstwa, gardzi nędzą, ma wstręt do wytartej sukni. Nie mogę sobie ciebie nawet wystawić bez świetnej oprawy.
Wdowa po prokonsulu słuchała uważnie słów pretora. Jej gładkie czoło marszczyło się pod falą myśli, tłoczących się pod czaszką.
Marek nachylił się do niej i mówił prawie szeptem:
— Jeszcze rok, dwa, trzy, a zostaniesz bez dachu nad głową. Chcesz czekać, aż cię wierzyciele wypędzą z pałaców i cisną między motłoch? Albo może wyjdziesz za jakiego zbogaconego lichwiarza, celnika, poborcę, który się na twoje stosunki ułakomi?
Wolno podniosła się Tullia z sofy i wyprostowawszy się dumnie, rzuciła na pretora spojrzenie podrażnionej lwicy.