Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciemna noc pozwoliła dojrzeć tylko śpiczaste kontury jakichś wyniosłości — zresztą cicho było wokół i pusto. Na gwałtowne kilkakrotne gwizdanie naszego okrętu ukazała się wreszcie duża łódź: marynarze w bieli, pasażerowie również biało ubrani — wynurzyli się z mroku jak duchy. Wyspa ta ma być podobno bajecznie piękna, to też żałowaliśmy bardzo, że tak niefortunnie wypadł nam postój.
Na drugi dzień bawiono się jeszcze. Urządzono wyścigi panien (premjum stanowił wachlarz), pogoń ich za chłopcami (premjum — jabłko) i t. d. Wieczorem zaś obserwowaliśmy wspaniały tropikalny zachód słońca. Opuściwszy się tuż nad powierzchnię morza, słońce przysłoniło się chmurką, z poza której wysyłało ostatnie promienie, kąpiąc je w ciemnoszafirowej toni. Gromady obłoków różowych, zielonych, sinych — tworzyły fantastyczne grupy na tle cichego błękitu.
Nadszedł wreszcie ostatni dzień podróży przez Atlantyk, nazajutrz bowiem mieliśmy już stanąć w porcie brazylijskim Bahja. Dzień ów spędziliśmy na oczekiwaniu i wyglądaniu ziemi. Po trzech tygodniach podróży morskiej czuliśmy istny głód zielonej roślinności. Brakło nam czegoś bardziej stałego, niż wiecznie falujące wody, oraz pewniejszego oparcia dla nóg, niż ustawicznie kołyszący się pokład. Dnia tego upał dokuczał nam bardzo, morze przy-