Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hotele na stokach wzgórz, odzianych w podzwrotnikową roślinność — oto garść wspomnień z Madery. Staliśmy tu niedługo. Obok nas dymił jakiś mały parowiec; jego kapitan i sternik w jednej osobie z niezmierną troskliwością rozkładał swe własnoręcznie przed chwilą wyprane majtki, bacząc, aby nie przypaliły się od komina. Gromady mew kołysały się na wodzie, podrzucane przez fale. Morze mieniło się bezustannie, przelewając barwy od seledynowo-zielonej aż do ciemnego szafiru. Ciszę otoczenia przerywały ostre krzyki przewoźników i przekupniów, porozumiewających się zepsutą portugalszczyzną. Na pokładzie było gwarno: przekupnie pomarańcz mieli targ ożywiony. Jedząc soczyste, bez śladu cierpkości, niezmiernie aromatyczne, gdyż świeżo z drzewa zerwane owoce, byliśmy zdumieni, jak dalece różnią się one smakiem od zwykłych, importowanych w stanie niezupełnie dojrzałym do Europy. Prawdopodobnie jednak i gatunek odgrywa tu znaczną rolę. Gromada chłopców, przybyłych na łódkach, otaczała nas dokoła, popisując się umiejętnością nurkowania: rzucane z pokładu drobne miedziane monety chwytali pod wodą ze zręcznością i szybkością nadzwyczajną.
Mieliśmy teraz przed sobą 12 dni jazdy bez przerwy. Ten okres podróży rozpoczął się nad wyraz przyjemnie. Męczące kołysanie