Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z jaką ów stateczek zwalczał rozhukany żywioł, grożący mu lada chwila zalaniem, oraz odwagę marynarzy portugalskich, ze spokojem, a nawet z lekceważeniem niebezpieczeństwa pełniących swą ciężką powinność. Pomimo niezmiernych wysiłków, rozhukane bałwany nie pozwoliły jednak pilotowi dostać się na nasz statek, kierował więc jego ruchami bądź z pomocą znaków, bądź krzykiem.
Przy wejściu do portu natknęliśmy się na rozbity parowiec angielski, który niebacznie zbyt blisko podsunął się do brzegu.
W porcie było względnie spokojnie: burzliwe fale rozbijały się z szumem o kamienną ścianę, wyrzucając wysoko płaty białej jak śnieg piany, lecz do nas dochodziło zaledwie słabe ich kołysanie. Staliśmy tu parę godzin. Jak zwykle w portach, obległa nas natychmiast cała armja przekupniów wszelkiego rodzaju, darła się na pokład, otaczała statek wieńcem łodzi — i rozpoczął się hałaśliwy targ. Żórawie okrętowe ze zgrzytem i piskiem ciągnęły towary z wielkich i ciężkich barek na statek. Uciekłem wreszcie aż na górny pokład. Tu cicho było i spokojnie. W oddali widniały małe, przeważnie piętrowe domki amfiteatralnie położonego miasta. Ponad niemi rozciągała się szeroka wstęga iglastego lasu, wyżej zaś w niebiesko-burą mgłę spowite drzemały góry. U dołu, w przystani,